fbpx

Wojownik słońca

Dzień dobry

Piszę do Pani z małej miejscowości pod Lublinem. Mam 43 lata i jestem żoną i mamą dwójki dzieci. To tak żeby było wiadomo kto to ta Justyna :). Chciałam podziękować za Wojownika Słońca.  Od długiego czasu czytam i słucham tego co Pani tworzy. W zasadzie to chyba Pani książka pożyczona od przyjaciółki rozpoczęła szaloną podróż rozwoju duchowego.

Uwielbiam słuchać Pani głosu. Tyle w nim optymizmu, którego mi niestety często brakuje. Grzebię sobie w tej głowie (przenośnia :)) i próbuję ponaprawiać to, co tam się znajduje od wielu lat. Różnie bywało ale od momentu kiedy odbiłam się od życiowego dna jest całkiem dobrze. „Wojownik słońca” to fantastyczna lektura a czytany przez Panią sprawił ,że zupełnie inaczej zasypiam. Trudno czasem wyłączyć wieczorem myśli, a czytana przez Panią książka, którą oczywiście znam już prawie na pamięć, bardzo w tym pomaga. Jest coś magicznego w książce, która jest czytana przez kogoś. Jest w tym coś takiego co kojarzy mi się z mamą czytającą dziecku do snu a jeżeli jeszcze tą książkę czyta autor to w zasadzie trudno chcieć czegoś więcej . Niuanse, które są nie do wychwycenia kiedy czytamy papierową wersję -drżenie głosu, emocje radości, pauza w odpowiednim miejscu, ściszenie głosu, wszystko to sprawia, że książka jest jeszcze bardziej bliższa temu co autor chciał opowiedzieć a przez to ma się wrażenie że wchodzi się  w zupełnie inny rodzaj relacji z tekstem a pośrednio również autorem.

A książka jest epicka i szalona. Komuś kto trochę już na temat rozwoju wie pozwala wyłapywać „smaczki”-odniesienia do różnych kwestii, etapów podróży duchowej przy czym cała otoczka nieco baśniowa sprawia że przychodzi na myśl „Alicja w krainie czarów” a treść jest łatwiejsza do przyjęcia sercem. Chociaż niezwykłą przyjemność daje odmalowanie fabuły z pomocą własnej wyobraźni, przyznaję że ciekawa jestem jak wyglądałaby filmowa adaptacja.

Przyznaję, że miałam trochę obaw puszczając audiobook przy mojej ośmioletniej córeczce , w przeszłości miała ciężki epizod arachnofobii.  Pewnego razu rozbawiła mnie pytaniem-czy będę dziś puszczała „o pająku”. Początkowo zamarłam. A chwilę później usłyszałam-tego pająka się nie boję-chciałabym żeby był ze mną i mnie bronił. Serdecznie Panią pozdrawiam i dziękuję za to co Pani robi.

Justyna W.”

Odpowiadam:

Dzień dobry pani Justynko! Dziękuję za list, za recenzję i dobre słowa 😊 Kiedy pisałam tę książkę, widziałam konkretne obrazy w wyobraźni i proces pisania był trochę jak rejestrowanie filmu rozgrywającego się na wielu płaszczyznach. Ta książka to baśniowa opowieść o mojej drodze rozwoju duchowego – o tym jak uwolniłam się od toksycznych osób, jak zrozumiałam co trzeba zrobić, żeby iść dalej i czego nie robić, żeby żyć lepiej. Czytałam ją jako audiobook z wielkim wzruszeniem, myślę, że to słychać 😊 Cieszę się, że książka się pani podobała, serdecznie pozdrawiam, na jaki adres mogę wysłać do pani pocztówkę?

Beata Pawlikowska.

WOJOWNIK SŁOŃCA- fragmenty

Cofnęłam się.

Zaufanie. Tego mi brakowało.

Zaufanie w tym wielkim, boskim wymiarze.

Zaufanie do tego, że ktoś większy i mądrzejszy zarządza życiem i wie co robi.

– Ale kto? – zaczynałam dopytywać. – I jak? Przecież nie może chyba jednocześnie czuwać nad sześcioma miliardami ludzi na Ziemi?

– Daj spokój – mówiło moje serce. – To jest większe od wszystkiego co wiesz.

– Ale co to jest? Jak działa? Czy na pewno ma rację? A co będzie jeśli się pomyli?

– Nie pomyli się.

– Ale skąd wiesz? Jaką masz gwarancję? Może to wszystko jest jedną wielką pomyłką i nieporozumieniem?

 

Tak długo jak w to wierzyłam, nie mogłam zaufać. Zaufania brakowało mi najbardziej. Zatracałam się w sprawdzaniu czy życie na pewno ma rację i czy dobrze mnie prowadzi. Czasem próbowałam je pouczać i wtedy zawsze lądowałam na skałach. Bałam się uwierzyć, że jest moim przewodnikiem. Strach dawał mi poczucie władzy. Dlatego chciałam się go trzymać.

Spojrzałam na niego. No właściwie mam mnóstwo pytań! Kim jesteś, Smoku Pierzasty Wężu? Gdzie ja dokładnie jestem? Dokąd zmierzam? I którędy? I co stanie się kiedy wreszcie dotrę do celu?… Jaki jest mój cel?…

– Dlaczego powiedziałeś, że mam wybrać drzewo? – zapytałam.

– Drzewa to postaci z przeszłości. Nauczyciele wiedzy niedostępnej dzisiaj dla większości z nas. Najlepiej jest wtedy kiedy uczeń sam znajduje swojego nauczyciela.

– Ale to drzewo nic do mnie nie powiedziało!

– Widać nie było trzeba żadnych słów.

– A zwierzęta, które nagle się pojawiły?

– To były zwierzęta, które chciały być twoimi duchowymi przewodnikami. Pojawiały się po to, żebyś mogła wybrać jedno z nich.

– Ale ja nie wiedziałam! Być może wtedy wybrałabym inne zwierzę!

– Wybór odbywa się na poziomie serca, a nie umysłu – wyjaśnił cierpliwie Smok Wąż. – Nic nie trzeba wiedzieć. Wystarczy, że podążysz za tym, co jest.

– Czy mam ci powiedzieć dokąd zmierzasz?

– Nie – odrzekłam. – Bo ja wiem, że mój cel zmienia się w zależności od tego gdzie jestem, co robię i w jaki sposób. Droga rozwija się pod moimi stopami kiedy po niej wędruję i różnie mnie prowadzi na podstawie kompasu, którym jest moje serce. To co niosę ze sobą w duszy określa moją drogę i mój cel.

Potwory czerpią siłę z niemocy. Potwory pojawiają się tam, gdzie jest dla nich puste miejsce. Usłane lękiem, żalem, przywiązaniem do smutku i samotności. Potwory karmią się bezradnością, apatią, chaosem i kłamstwem. Rosną w siłę na duchowym pustkowiu. Krzyczą w nocy i szarpią za duszę tylko dlatego, że noszą w sobie ból odrzucenia i pogardy. Zwyciężają tak długo jak są nieoswojone i obce. Wydają się realne, ale w rzeczywistości są tylko ruchomym obrazem wszystkiego, co rodzi się ze strachu. Zła, nienawiści, zemsty, samotności, odtrącenia, podejrzliwości, nieuczciwości,  przemocy, chorej ambicji i dumy.

Pokonam posłuszne potwory.

Ponieważ to ja jestem ich źródłem.

 

Tak długo jak próbowałam z nimi walczyć, zawsze musiałam przegrać. Każda próba ucieczki zawsze kończyła się klęską. Potwory spijały moje łzy i przekleństwa. Milkły zalane wypitym przeze mnie alkoholem, ale potem zawsze budziły się z jazgotem. Próbowałam je głodzić, ale choć odmawiałam sobie jedzenia, nienawiści nigdy mi nie brakowało, a one jadły ją garściami.

Tak długo jak wierzyłam w bajki, szukałam walecznego księcia, który przybędzie z armią wojska i pokona wszystkie potwory w mojej duszy. Ale żaden nie potrafił ich znaleźć. Żaden nie miał odpowiedniej broni. Żaden nawet nie wiedział o tym jaką ma misję do wykonania. Przestałam więc wierzyć w królewiczów.

Próbowałam nawet przestać wierzyć w potwory, ale one atakowały bez wytchnienia. Im bardziej usiłowałam je w sobie ukryć, tym bardziej wbijały pazury w moją dusze i spijały z niej krew.

 

A ja umierałam pomału za każdym razem. Budziło mnie słońce. Podnosiłam się jak kwiat w wazonie. Na chwilę. Tak długą jak wystarczy mi siły. A potem wszystko zaczynało się od nowa. Strach, nienawiść, poczucie krzywdy, bycie ofiarą, szukanie winnych, odrzucenie, samotność i ten ból, szarpiący ból, ból rozrywający serce. Mieszkały w nim wszystkie potwory Sylurionu. A ja byłam ich nienawistnym pasterzem.

Pokonam posłuszne potwory.

Ich siła brała się z mojej niemocy.

Moja niechęć do prawdy była dla nich pożywieniem.

Mój opór przed zmianą był dla nich magnesem.

Moje przywiązanie do wygodnej iluzji było ich domem.

Mnożyły się w chmurach depresyjnych myśli trzymanych w moim sercu.

Tym bardziej dzikie, im mocniej znienawidzone i prześladowane.

Samotne, bezdomne, przepędzane.

Obce. Okłamywane.

Im bardziej udawałam, że ich nie ma, tym głośniej wyły w ciemności.

Aż do dnia pod trzema słońcami Sylurionu.

Gdy pozwoliłam im być.

Potwór Wiecznego Krytykowania był obrośnięty kolcami jak kaktus. Stał z boku z podejrzliwie zmrużonymi oczami. On zawsze znajdował powód do niezadowolenia, rozczarowania i niespełnienia.

Potwór Chorobliwej Ambicji miał rozdęte boki i wyglądał tak, jakby był wiecznie głodny. Nigdy nie było mu dosyć. Zawsze chciał więcej.

Potwór Przymusu Kontroli nad Wszystkim miał tak wiele głów, że nie byłam w stanie ich policzyć. Kołysały się na długich szyjach i strzelały dookoła czujnymi spojrzeniami. Zawsze gotowe do tego, żeby przejąć kontrolę i zaprowadzić swój własny porządek.

Potwór Bycia Ofiarą wyglądał jak monstrualna modliszka. Opierała się na potężnych tylnych nogach, ale przednie drobne ramiona trzymała złożone w dziecinnie bezradnym geście tuż pod szczęką pełną ostrych kłów. Ona poddawała się, prosiła o wzięcie w opiekę, ale ponieważ nikt nie był w stanie zaspokoić jej oczekiwań, zaczynała kąsać i uciekała.

Potwór Niecierpliwości miał długi, ostry, zagięty dziób i ciemne skrzydła. Rozkładał je, potrząsał piórami, stroszył pierze na szyi, tak jakby usiłował schwycić coś niewidzialnego, co umykało jego szponom, i był tym tak pochłonięty, że wydawał się nie dostrzegać ani mnie, ani jeziora, ani pozostałych potworów.

Potwór Braku Wiary w Siebie świecił wielkimi błyszczącymi oczami z czeluści okrągłej skorupy porośniętej jadowitymi brodawkami. Nawet gdybyś chciał się do niego zbliżyć, porazi cię paraliżującą toksyną.

Potwór Lenistwa rozlewał się po ziemi jak miękki balon plazmy. Czerwony na grzbiecie, ciemny na spodzie, miał trzy nieprzytomne oczy, które pojawiały się znienacka jak ostrzegawczy trójkąt. Kiedy przewalał się bezwładnie na drugi bok, potwory przesuwały się, żeby zrobić mu więcej miejsca.

Potwór Braku Bezpieczeństwa miał niebotycznie długą, cienką szyję, którą sięgał prawie do nieba. Tak mi się przynajmniej wydawało. Była to najdłuższa szyja, jaką kiedykolwiek widziałam, większa od szyi najwyższej żyrafy. Znajdowała się tak daleko od ziemi, że ledwie docierał do nas niewyraźny pisk wydawany przez paszczę znajdującą się na jej końcu.

Potwór Nienawiści był pokryty grubymi, mięsistymi, metalicznie lśniącymi  łuskami. Miał je nawet na uszach i na nogach, co zapewne bardzo utrudniało mu zarówno odnajdywanie się w rzeczywistości, jak i sprawne poruszanie się. Dymił z nosa kłębkami wewnętrznego ognia.

 

Och, było tam jeszcze wiele innych potworów! Niektóre były ogromne i zwaliste jak góry, inne mniejsze, a jeszcze inne całkiem małe, wijące się jak dżdżownice. Domyśliłam się, że to zapewne Potwory Uprzedzeń. Te, które szybko się mnożą i wkręcają w myśli jak korniki.

Stały dookoła mnie, dyszały, wysuwały ukryte pazury, strzelały we mnie oczami, ale nagle dostrzegłam w nich coś, czego nie widziałam wcześniej.

Były bezradne!!!

Mimo że posiadały kolce jadowe, toksyczne brodawki, łapy wielkie jak maczugi, drapieżne kły, ostre dzioby i szpony, to wcale nie były groźne. Kiedy przestałam karmić je moim strachem, straciły mną zainteresowanie.

Poczułam w sobie pokój.

I tak zakończyłam wojnę światową.

Potwory pasły się w trawie nad jeziorem, chrupały bukowe orzechy, machały ogonami, strzygły uszami, zachowywały się jak najzwyczajniejsze na świecie stado potworów.

Dopóki nie zostaną nakarmione ludzkimi emocjami zła, nie mają własnych. Kąpią się w rzece, schną w słońcu, lubią młode pędy i zapach bratków. Czasem wędrują, czasem śpią, czasem zatrzymują się w jednym miejscu na dłużej. Nie ścigają ludzi. Chyba że ktoś rzuci im wyzwanie, pogwałci ich spokój, sprowokuje do walki. Wtedy byłyby gotowe mnie pożreć i rozszarpać na strzępy. Bo nie mogą znieść mojego strachu, przywiązania do bycia ofiarą, wiecznego cierpienia i nienawiści.

Potwory są tylko cieniem ciemnych myśli. Karmią się nimi i wtedy ruszają do ataku. Bo nie mają innego wyjścia.

Odpowiadam:

Beata Pawlikowska.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *