Hipnotyczna zabawka Krzysia Kolumba
Pewnego dnia Krzysiu Kolumb wskoczył na moje biurko. Położył się na kalendarzu, umościł wygodnie i wyglądało na to, że zamierza spędzić tu trochę czasu. Pogłaskałam go palcem po łebku. Zamruczał. Aha. Czyli przyszedł nie tylko na drzemkę.
Głaszczemy. Od łebka przez kark aż do ogona. Po policzkach i bokach. I znów od czubka głowy przez cały tułów. A ponieważ Krzysiu Kolumb jest dość aksamitny i puszysty, to z każdym głaskiem na moim biurku lądowała kupka włosów i puchu.
Sięgam po szczotkę. Krzysiu mruczy i z zadowoleniem mruży oczy. Widzę, że mu dobrze i przyjemnie, więc czeszę go delikatnie. Po boczkach. Po łebku. Szczotka jest oczywiście specjalna, taka do wyczesywania podszerstka u kotów krótkowłosych. Krzysiu mruczy i leniwie, z rozkoszą przymyka oczy.
Pięć minut. Krzysiu przewraca się na drugi bok. Jeszcze tutaj, z tej strony. Oczywiście, Krzysiu. Głaszczę i czeszę. Jedna ręka gładzi, druga przeciąga po sierści szorstką szczotką.
– Dobrze mi – mruczy Krzysiu.
– Widzę, że ci dobrze – śmieję się i czeszę dalej.
– Na razie wystarczy – oświadcza Krzysiu i wstaje.
Na szczotce jak zwykle jest pełno błękitnego puchu. Wyciągnęłam go palcami, ugniotłam w kulkę i już miałam go jak zwykle wyrzucić, gdy nagle przyszło mi do głowy, że właściwie on wygląda jak delikatna, lekka piłeczka. Może spodoba się kotom do zabawy?
A gdyby tak zawiesić to na wędce?… Wędka to kijek, na końcu której jest sznurek i zabawka. Mam takich wędek kilkanaście, bo kupowałam je w sklepach zoologicznych, ale po pewnym czasie zabawki zostały rozszarpane, częściowo zjedzone (i wyplute) albo rozpadły się podczas polowania. Zostały więc kijki ze sznurkami.
Do takiego sznurka przywiązałam moją niepozorną kuleczkę błękitnego puchu wyczesaną z sierści Krzysia Kolumba. Była naprawdę niewielka, wielkości maliny. W dodatku po ściśnięciu i związaniu zrobił się z niej wałek. Ale to nic nie przeszkadzało.
Krzysiu zdębiał z wrażenia. Oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki. Przygalopował z takim wyrazem pyska, jakby krzyczał:
– Co to za boski zapach??!! Ach, co to tak bosko pachnie??!!!
Jeszcze chyba nigdy nie widziałam, żeby był aż tak zafascynowany. Aż miauczał z podniecenia. Żadna najlepsza kocimiętka i żadne najlepsze jedzenie nigdy nie były w stanie wprawić go w stan takiej euforii.
– Co tak bosko pachnie??!! – powtarzał i pędził za uciekającym kłębkiem. – Ach, jeszcze nigdy nie spotkałem czegoś o tak cudownie boskim zapachu!!!
A ja śmiałam się na cały głos, bo pomyślałam, że to jest właśnie cały mój kochany Krzysiu Kolumb. Arystokrata. Aksamitek. Delikatek. Zakochany we własnym odbiciu. Zresztą trudno mu się dziwić. Jest naprawdę przepiękny. Szarobłękitny, z wielkimi zielonymi oczami, długim, eleganckim ogonem i maleńkimi pędzelkami na uszach. A jego ulubiona zabawka, na którą reaguje prawie hipnotycznym zafascynowaniem, to kłębek jego własnej wyczesanej sierści przywiązany do sznurka.
Fragment książki „Kot dla początkujących”