Wojownik słońca – fragment
Nie mogłam otworzyć oczu. Były zbyt ciężkie. Zatrzasnęły się w mojej głowie jak wrota sejfu skrywającego wielką tajemnicę.
– Może to i dobrze – pomyślałam. – Dopóki mnie nie ma, nic nie muszę robić. Moje życie chwilowo nie istnieje. Żadnych decyzji, żadnych wyborów, żadnych rozterek, żadnego żalu ani gniewu.
Leżałam bez ruchu tak długo, aż poczułam słońce na twarzy. A potem cień. Mimo woli otworzyłam oczy. I szybko je zamknęłam. Czy ja mam walczyć? Czy może raczej uciekać? Czy ja mam marzyć? Czy porzucić wszystkie pragnienia? Czy dążyć do czegoś, mieć życiowy cel i wytrwale starać się go osiągnąć? Czy może przyznać, że ostatecznie życie jest jak łódka z jesiennego liścia porwanego przez nurt wezbranej rzeki, która uniesie mnie w nieznane, a ja nie mam na to najmniejszego wpływu? Więc po co się starać? Po co mieć plany? Po co czegoś pragnąć, skoro i tak tego nie dostanę?
Uchyliłam znów powieki. Nie wiem dlaczego zalała mnie fala żałosnych myśli. Powinnam raczej postarać się wyglądać świeżo i inteligentnie, bo znajdowałam się pośrodku klombu wysokich kwiatów. Wszystkie wpatrywały się we mnie szeroko otwartymi oczami. Pomyślałam, że jeśli powoli wycofam się w stronę rzeki, to nikt nawet nie zauważy, że tu byłam, i może nawet szczęśliwie nie wyrządziłam wielkich szkód w tym tajemniczym ogrodzie.
Uchyliłam lewe oko, żeby rozeznać się lepiej w sytuacji. Niestety wszędzie widziałam tylko dumnie wyprostowane łodygi, liście, płatki i gapiące się na mnie oczy. No ale klomby są zazwyczaj okrągłe, prawda? Więc nieważne w którą ruszę stronę, na pewno szybko znajdę wyjście.
„Wyjście”! Moje serce drgnęło na dźwięk tego słowa. Ile bym dała teraz za to, żeby znaleźć drzwi, przez które mogłabym wrócić do mojego poprzedniego życia!!! Wydawało mi się, że jeżeli podejmę odważną decyzję i zrobię krok w nieznane, to wszystko wreszcie się ułoży i nabierze sensu.
– Jak bardzo się myliłam! – pomyślałam gorzko. – Zamiast wybawienia, poczucia sensu i nowego kierunku, spotykam tylko tych, których najbardziej nie chciałabym spotkać i kręcę się w kółko!!!
Wycofam się teraz stąd po cichu. Może mi się w ogóle wydaje, że te kwiaty mają oczy. No pewnie, że mi się wydaje! Kwiaty mają, co mają kwiaty?… – myślałam podpierając się na łokciach i ruszając pomalutku do tyłu. – Kwiaty mają głowy i płatki, ale kwiaty nie mają…
Myśl urwała się i zastygła w bezruchu. Wszystkie kwiaty zaczęły mrugać oczami.
– Kwiaty nie mają… – spróbowałam znowu, ale nie mogłam skończyć. Kwiaty zaczęły poruszać źrenicami, spoglądać na siebie, to na mnie, wachlować się rzęsami, tak jakby chciały mi udowodnić, że mają oczy! Dokładnie wbrew temu, co właśnie usiłowałam powiedzieć.
– Ale to nic – pomyślałam macając stopą ziemię – bo ja właśnie opuszczam to miejsce, a następnie możliwie najkrótszą i najbardziej prostą drogą wyruszę z powrotem do siebie. Koniec z eksperymentami. To prawda, chciałam coś zmienić w moim życiu. Postanowiłam wreszcie spróbować czegoś nowego, odważyć się na wyruszenie nową ścieżką, ale teraz widzę, że lepiej było nic nie zmieniać. Lepiej zostać w miejscu, które znałam na pamięć i chociaż mnie uwierało, to przynajmniej wiedziałam czego się mogę spodziewać. Czasem sobie popłakałam, czasem topiłam się w rozpaczy, ale wiedziałam, że nawet w tej depresji nie można utonąć i zawsze w końcu wypływałam na powierzchnię. Wtedy następował czas względnego spokoju. Wiedziałam na co mogę liczyć. To prawda, bez fajerwerków, ale za to bezpiecznie. Bez ohydnych ślimaków, które przyklejają się do mnie jak znaczek pocztowy. Bez nietoperzy, tygrysów i gapiących się na mnie szeroko otwartymi oczami kwiatów.
Beato, czy nawiązujesz w tym fragmencie do swojego przełomowego/odważnego skoku z okna, o którym pisałaś w Dżungli Podświadomości?