Chudy jak ważka w styczniu
– Chudy jak ważka w styczniu – przeczytałam guarańskie przysłowie i uśmiechnęłam się pod nosem.
Czy to nie jest niesamowite?
Ludzie na całym świecie tworzą własne dość abstrakcyjne porównania na bazie tego, co ich otacza. W Polsce mówi się, że „pocę się jak mysz”, a w Paragwaju, że „pocę się jak przykrywka na garnku”.
U nas ktoś jest „blady jak prześcieradło” albo „blady jak ściana”, a w Paragwaju jest „blady jak kwiat dyni”.
I wtedy właśnie poczułam, że ktoś wbija mi łokieć w bok.
Prawdę mówiąc całkiem zapomniałam o reszcie świata. Nie zauważyłam nawet, że autobus się zatrzymał, a do środka wsiadło dużo nowych pasażerów. Wszyscy chcieli usiąść.
Także długi, kościsty i chyba stuletni staruszek obok mnie.
Umościł wszystkie swoje sterczące kolana i łokcie, zamruczał w odpowiedzi na moje pośpieszne składanie książek, butelek i torebek, zmieścił się między podłogą i sufitem i przez chwilę wydawał się drzemać.
A potem nagle odwrócił się do mnie i zapytał:
– Do Asunción?
– Tak, do Asunción – odpowiedziałam z pewnym roztargnieniem, bo zapisywałam właśnie, że w języku guaraní mówi się, że ktoś jest „szybszy niż kot, który właśnie coś ukradł”.
– Ja też – stwierdził odrobine melancholijnie. – Do Asunción.
Zamknęłam książkę.
– Pan tam mieszka? – zapytałam uprzejmie.
– Tak, tak, mieszkam w Asunción.
Spojrzałam na niego ukradkiem. Z bliska wyglądał na dwadzieścia lat mniej, czyli na mniej więcej osiemdziesiąt.
– A ty też mieszkasz w Asunción? – zapytał.
– Och nie! – roześmiałam się. – Jestem z Polski.
– Z Polski? – powtórzył z takim wyrazem twarzy, jakby to słowo było kawałkiem jabłka, a on się zastanawiał czy jest kwaśne, czy słodkie.
– Z Polski w Europie – podsunęłam.
– Aaa, z Polski w Europie – powtórzył po mnie i wciąż jeszcze najwyraźniej nie był pewien o co tu chodzi i czy ten fakt budzi jego zadowolenie, czy nie.
– To wiesz co, ja się z tobą ożenię – zaproponował rezolutnie staruszek. – Jak tylko będę miał osiemnaście lat.
Wybałuszyłam oczy.
– Słucham? – powiedziałam. – Przepraszam, nie zrozumiałam.
– Ożenię się z tobą.
– Cudownie! – odrzekłam machinalnie, nie dodając, że ma pan przecież tych latek osiemdziesiąt, ale może chodziło o następne osiemnaście lat po wyzerowaniu licznika?
– Tak? – ucieszył się.
– Nie sądzę – odrzekłam wymijająco, żeby nie wdawać się w dyskusję.
Co mam powiedzieć kościstemu staruszkowi, który siedzi obok mnie w autobusie do Asunción, mówi antyczną odmianą nieznanego mi języka i w dodatku proponuje małżeństwo? O ile oczywiście dobrze go zrozumiałam, ale wydaje się, że tak.
– Bo wiesz, ja jestem dobrą partią! – ożywił się staruszek. – Zaraz ci coś pokażę!
Wyjął z kieszeni srebrną broszkę. Wyglądała jak srebrny motyl z wielkim, lśniącym szafirem pośrodku.
– Wspaniała – odrzekłam szczerze.
– Dostałem ją w 1860 roku od mojego przyjaciela – dodał staruszek.
Podrapałam się w głowę.
Zbierzmy fakty.
Staruszek dostał broszkę od przyjaciela w 1860 roku, czyli musiał być już wtedy w miarę dorosły, co by znaczyło, że ma teraz jakieś… Zmarszczyłam czoło usiłując przeprowadzić w pamięci matematyczne działanie. To było 156 lat temu, plus dwadzieścia lat skoro był już dorosły i miał przyjaciela, to by znaczyło, że ma teraz z grubsza biorąc 176 lat. Od razu mi się wydawało, że ma około osiemdziesięciu 🙂 Zapomniałam tylko o setce z przodu.
– Gdzie będziesz spać w Asunción? – zapytał nagle.
– W hotelu.
– W którym hotelu?
– Nie wiem jeszcze. Na pewno znajdę jakiś hotel.
– Możesz spać u mnie! – zaproponował natychmiast staruszek.
– Och, dziękuję – odrzekłam równie szybko. – Znajdę hotel.
– Masz coś do pisania?
– Mam.
– Przygotuj!
Przygotowałam.
– Zapisz mój numer telefonu! – polecił staruszek. – 0985664762. Zapisałaś?
– Zapisałam.
– Pokaż!
Pokazałam.
– Zgadza się. Zadzwoń do mnie jeśli będziesz czegoś potrzebowała!
– Zadzwonię – obiecałam.
– W każdej chwili możesz zadzwonić!
– Dziękuję bardzo.
– Jeśli nie znajdziesz pokoju w hotelu, możesz spać u mnie!
– Tak jest, dziękuję bardzo.
– Wystarczy, że zadzwonisz!
– Tak, dziękuję bardzo.
– No to świetnie.
– Tak, to świetnie – zgodziłam się.
I zapadło milczenie.
Staruszek wyjął z kieszeni cukierki. Rozwijał je, zjadał, a papierki wrzucał do mojej torby.
Kto wie jak potoczyłaby się dalej moja podróż gdybym zgodziła się wyjść za niego za mąż i gdybym zadzwoniła pod podany numer w Asunción?…