Łzy same lecą
Witaj
Nie wiem od czego zacząć. Siedzę w garażu w samochodzie i zastanawiam się skąd mam brać siły do walki a siebie dla dzieci. Łzy lecą same i nie chcą przestać.
Zawsze chciałam być silna i niezależna pomagać innym bo uśmiech ludzi sprawia mi ogromną radość. Podobno mam ogromną łatwość nawiązywania relacji z innymi, ale tylko ja wiem jak bardzo boję się ludzi i ocen. Tego,że ktoś może mnie zranić,dlatego najlepiej czuję się w samotności. Do dziś pamiętam jak byłam mała biegalam całymi godzinami po lasach rozmawiając z drzewami.
Wyrastałam w rodzinie gdzie tato był bardzo wymagający. Kochał nas ale nie potrafił okazywać uczuć. Mama do dziś jest tą osobą z którą można porozmawiać, aczkolwiek za bardzo ją kocham abym mogla podzielić się z nią jakimiś troskami.
I tak zakochałam się w człowieku. …dużo pisania. Rani emocjonalnie bardzo.Moje życie rodzinny podporządkowane jest jego nastrojom a te bywają różne. To człowiek który jest zawsze zły i ciągle popada w konflikty. Ja trwam przy mnie bo dzieci, bo kredyt, bo przeciez go kocham kiedy jest dobry. Nie wiem tylko gdzie uciec gdzie lizać rany. Jak walczyć o siebie bo bardzo dawno się już nie uśmiechałam. Jak uczyć córki czerpać radość życia.
Powiedz mi proszę jak szukać radości gdy człowiek z tak niskim poczuciem wartości ciągle obija się o skały.
Przepraszam za mój emocjonalny bełkot nie musisz tego listu czytać ani odpisywać. Traktuję ten list jak ten w butelce rzucony do morza.
Wierzę, że kiedyś się spotkamy bo ja ciągle marzę o wyprawie do dżungli. Póki co oglądam zdjęcia z waszych wypraw i wyobrażam sobie jakby było cudownie móc zostawić na chwilę ten świat i poleżec w hamaku.
Podziwiam Panią za siłę i odwagę bo wiem ze ja tchórzem zostanę,ale mam swój swiat wyobraźni gdzie mogę się choć na chwilkę schować a tam są rośliny i zwierzęta ludzi nie ma…
Pozdrawiam
Odpowiadam:
Kochana Kasiu!
Twój list wrzucony do butelki wędrował po falach oceanu Internetu aż znalazł mnie w Paragwaju.
Ja też się tak kiedyś czułam. Jak niewolnik. Chciałam uciec, ale czułam jednocześnie, że nie mogę. Nienawidziłam siebie za to, że czuję się taka zagubiona, że nie potrafię znaleźć rozwiązania, że jestem więźniem i żyję w klatce, z której nie ma wyjścia. Ale jednocześnie czułam gdzieś bardzo cichutko w głębi duszy, że JA MAM WYBÓR, tylko że tak naprawdę wcale nie jestem gotowa, żeby uwolnić samą siebie z tego więzienia, w którym żyję.
Wiesz co mam na myśli?
To więzienie tak naprawdę było w moich własnych myślach, a nie w w czymś, co zniewalało mnie od zewnątrz. To znaczy, że ja tak naprawdę głęboko w duszy CHCIAŁAM BYĆ W TYM WIĘZIENIU, ponieważ z jakiegoś powodu podświadomie było mi potrzebne.
Wtedy miałam tylko bardzo delikatne przeczucie, że tak jest. Sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać. Teraz wiem co to było i dlaczego tak było.
To było więzienie stworzone przez strach. Strach, który czaił się głęboko w mojej podswiadomosci. Strach przed samotnością, strach przed odrzuceniem, strach przed byciem samą, czyli tak naprawdę – strach przed życiem. Podświadomie potrzebowałam kogoś, kto dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Jak żebrak czekałam na dobre słowo, na kilka szczęśliwych chwil, na przytulenie, i to było dla mnie tak ważne, że wynagradzało mi złe traktowanie, brak szacunku, kłamstwa. Ja w duszy czułam, że on mnie nie kocha. Czułam, że miłość nie może wiązać się z łzami, walką, kłótniami, po których następowały krótkie momenty względnego spokoju. Ja wiedziałam, że to nie jest miłość i dlatego tak bardzo szarpałam się wewnątrz, bo chociaż czułam, że to nie jest miłość, nie potrafiłam odejśc.
Bo w tym związku trzymał mnie strach. Podświadomy, ukryty głęboko w mojej duszy strach przed byciem samą. Byłam gotowa znieść wszystko, byle tylko mieć „kogoś”. Kogoś, do kogo mogę się przytulić i przybiec kiedy jest mi źle. To było to wiezienie, którego tak nienawidziłam. Ten związek nie był wiezieniem. Moje myślenie było wiezieniem, które spętało mnie tak skutecznie, że płakałam, cierpiałam, ale trwałam w miejscu.
Moja racjonalna cześc umysłu podpowiadała całkiem rozsądnie brzmiące argumenty dlaczego nie mogę odejść – podobne do tych, które ty podajesz. Że kredyt, że wspólne mieszkanie, że pies, że kot, że dzieci, że on sobie sam nie poradzi, że obiecałam mu, że z nim będę, że praca, że przecież czasami jest miło, ze czasami wydaje się, że jesteśmy szczęśliwi.
Ale to nie jest miłość. To jest uzależnienie.
To jest związek, w którym obie osoby są wzajemnie uzależnione od siebie. Nie mogą odejść nawet jeśli chcą. Czują się niewolnikami. Uśmiechy przeplatają się z rozpaczą, rozstania z powrotami, walka z sympatią, nienawiść z miłością.
To nie jest miłość. To jest uzależnienie.
I jak każde uzależnienie, także to ma swoje zródło w niskim poczuciu własnej wartości, braku poczucia bezpieczeństwa i strachu.
Czy wiesz co chcę przez to powiedzieć?
Wcale nie namawiam cię do tego, żebyś zdobyła się na wysiłek i uciekła z toksycznego związku. Nawet jeśli natychmiast odejdziesz, zabierzesz ze sobą cały swój strach, samotność i lęk przed życiem.
Najlepsze, co można zrobić w tej sytuacji, to siegnąć do źródła.
Uleczyć swój lęk.
Nabrać poczucia własnej wartości.
Zaopiekować się swoim życiem.
Kiedy tego dokonasz, nagle nabierzesz pewności co do tego jak chcesz postąpić wobec innych ludzi. Wtedy będziesz wiedziała na pewno czy chcesz zostać, czy odejść. Wtedy też poczujesz, że życie to cudowna harmonia ze wszystkim, co jest dookoła. Nie walka, nie ciągła szarpanina, nie wieczne rozterki i wątpliwości. Zamiast nich jest jasność, poczucie celu i poczucie sensu, i najzwyczajniejsza radość.
Czyli musisz zacząć od tego, co jest ukryte w twojej podświadomości.
Spotkać się z samą sobą.
Zaopiekować się samą sobą.
POKOCHAĆ SAMĄ SIEBIE.
Dać sobie poczucie bezpieczeństwa i przyjaźń.
Wtedy zniknie strach i samotność.
Teraz zapytasz jak to zrobić.
Napisałam o tym w pięciu książkach: W dżungli podświadomości, Księga kodów podświadomości, Kurs szczęścia, Trening szczęścia i Jestem bogiem podświadomości, a także w niedawno wydanej książce Jak pokochać siebie.
Przeczytaj.
Przeczytaj drugi raz.
Przeczytaj trzeci raz.
Twoja podświadomość powolutku będzie zgadzała się na nowe spojrzenie na ciebie, ludzi i świat.
Powolutku.
Musisz być cierpliwa i ciągle na nowo powtarzać nowe przekonania.
Rób ćwiczenia zamieszczone w tych książkach.
Znajdź codziennie pół godziny na to, żeby pobyć z samą sobą. Porozmawiać ze sobą. Zapytać się jak sie czujesz i czego ci potrzeba.
Jeśli będziesz wytrwale ćwiczyć nowy sposób myślenia o sobie, twoja podświadomość w końcu ci zaufa i uwierzy, że miłość jest bardziej skuteczna niż strach.
Zniknie strach, który nosisz w sobie.
Pojawi się dobre, ciepłe uczucie równowagi i harmonii.
I to będzie dla ciebie zupełnie nowy początek.
Ale najpierw – ćwicz, trenuj, ćwicz, trenuj nowy sposób myślenia, rób ćwiczenia na podświadomość i zmieniaj swoje wewnętrzne kody. CODZIENNIE. Szczególnie wtedy, kiedy nie masz na to ochoty. Tylko cierpliwością, uporem i wytrwałością połączoną z przyjaznym nastawieniem i życzliwością do samej siebie osiągniesz swój cel.
Dziękuje, za ten list Kasiu! Mam podobnie jakby nie powiedzieć tak samo!!! Dziękuje Pani, Beato za odpowiedź. Ja pisałam do Pani w bardzo podobnym temacie – jak być szczęśliwą? Ten list jest odpowiedzią na moje pytania… Dziękuje
Czytam to już kolejny raz, napisałam nawet list do Pani, dokładnie czuję się w tym momencie życia jak to Pani opisała w odpowiedzi na list Kasi.
Bo w tym związku trzymał mnie strach. Podświadomy, ukryty głęboko w mojej duszy strach przed byciem samą. Byłam gotowa znieść wszystko, byle tylko mieć „kogoś”. Kogoś, do kogo mogę się przytulić i przybiec kiedy jest mi źle. To było to wiezienie, którego tak nienawidziłam. Ten związek nie był wiezieniem. Moje myślenie było wiezieniem, które spętało mnie tak skutecznie, że płakałam, cierpiałam, ale trwałam w miejscu.
Obecnie jestem sama ale mój poprzedni związek tak właśnie wyglądał, teraz poszukuję sposobów by wyjść z więzienia własnych myśli, strachu, samotności. Wiem, że to nie jest proces jednodniowy, naprawienie negatywnych nawyków myślowych jest bardzo trudne, przychodzą momenty kiedy nie ma się sił ale wówczas „wchodzę” tu i znów jest jaśniej 🙂
serdecznie pozdrawiam
Dziś przeczytałam list. Rok później ale jak bardzo aktualny. .jakby o mnie, moim starchu, wstydzie przed samą sobą, że pozwalam na taki brak szacunku- nawet nie jego do mnie- ale szacunku do samej siebie. Łykałam łzy czytając. Łykam ich wiele. A mój lęk jest tak przeogromny że w zaden sposób nie dopuszcza nawet na chwilę alternatywy rozstania, bycia samej. Być samej jest równoznaczne z byciem.nieszczesliwą i samotną. Paraliżuje mnie ta myśl. Odbiera spokojny sen i oddech. I wyczekuję tylko tych kilki gestów, słowa kocham, dobrego dnia gdzie jest uśmiech i radość taka prawdziwa. A tak ich mało. Alkohol pozwala na takie małe zapomnienie. Ale jak pogarsza samopoczucie na kolejne dni..nieważne. Aby choć chwilę poczuć ulgę. Uciszyć to beznadziejne poczucie że to nie tak ppwinno wyglądać szczęście. ..Minął rok więc mam nadzieję że przyniósł ci wiele dobrego. Ja poraz kolejny podejmuję próbę z poradnikiem Pani Beaty. Czy się uda? Mój brak wiary w siebie nawet nie daje mi szansy odpowiedzieć że tak. Ale wbrew sobie mówię: są rzeczy do zrobienia. I dzisiaj się tego trzymam.