fbpx

Stanęłam przed lustrem – fragment książki

            Stanęłam przed lustrem i spojrzałam sobie w oczy.  Bez kreowania się na kogoś lepszego. Bez szukania potwierdzenia tego, w co wierzyłam.    Spojrzałam na siebie po raz pierwszy w życiu w taki sposób, żeby zobaczyć co we mnie naprawdę jest. Co się kryje za tymi niebieskimi oczami.          Kto tam w środku siedzi i czego właściwie ode mnie chce.

            Zrobiło się cicho. Tak jakby cały świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na to, co się stanie. Mam na myśli mój świat. To wszystko, co składało się na moją rzeczywistość, łącznie z prawdą, która od dawna krążyła wokół mnie jak bzycząca mucha, przed którą usiłowałam się na tak wiele sposobów obronić. Ale prawda zawsze cię dosięgnie. Zawsze. Jeżeli sam nie zechcesz jej zaakceptować i dobrowolnie się do niej przyznać, będzie zrzucała na ciebie coraz większe głazy, żeby zatrzymać cię w drodze prowadzącej donikąd.

            Spojrzałam na siebie. Byłam tak zmęczona płaczem, litowaniem się nad sobą, walką i stwarzaniem pozorów, że już po prostu nie chciało mi się niczego udawać. Spojrzałam sobie w oczy. Głęboko. Dalej niż tylko rysunki na źrenicach. Zobaczyłam coś, co mną wstrząsnęło.

Zobaczyłam małe, przestraszone, bezradne dziecko. Dziecko, które patrzyło na mnie z błaganiem o pomoc. Dziecko, któremu nie pozwalałam być sobą i które zmuszałam do cyrkowych występów przed publicznością, której chciałam coś udowodnić. Zobaczyłam dziecko, które od dawna żyło we mnie jak bezdomny włóczęga, który stuka do drzwi swojego domu, z nadzieją, że ktoś mu wreszcie otworzy.

            Chcę ci powiedzieć dwie rzeczy.

Po pierwsze: zobacz w jaki sposób życie kierowało mnie w stronę prawdy. Wszystko działo się w jakimś celu. Moje napady depresji i samotność, która wydawała się tak wielka, że nie byłam w stanie jej podźwignąć. Gdyby ta samotność była lżejsza i gdyby ataki depresji nie były tak czarne i pełne rozpaczliwego wewnętrznego krzyku, to usiłowałabym je zignorować.

Gdyby przykre, trudne do zniesienia, koszmarne zdarzenia w moim życiu były lżejsze, to tylko wspierałyby iluzję, którą usiłowałam w sobie budować.  Gdyby moja depresja nie była tak ciężka i głęboka, to pewnie nigdy nie poczułabym się wystarczająco zmotywowana do tego, żeby wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy.

            Albo powiem inaczej. Gdyby moja depresja była lżejsza i mniej dotkliwa, płynęłabym dalej na mojej papierowej łódce, upierając się, że to jest wielki i mocny statek, i ciągle musiałabym walczyć z zatapiającymi mnie sztormami, atakującym wiatrem, podstępnymi mieliznami i stadami złaknionych mojej krwi piranii i rekinów. Całe moje życie byłoby wieczną walką pomieszaną z łzami samotności, przebłyskami siły i nawracającymi stanami depresji. Myślałabym wtedy, że takie jest po prostu życie, że nie można inaczej. Że ten, kto się śmieje, zawsze za chwilę będzie płakał. Że życie jest cierpieniem i nie ma na to żadnego lekarstwa. Można je jedynie na moment osłodzić batonem z reklamy w telewizji albo piwem z sokiem malinowym. Ale nic więcej. I BYŁABYM W OGROMNYM BŁĘDZIE.

            Traciłabym mnóstwo czasu i energii na powracanie do przytomności i pełni sił po piwnych imprezach, śmieciowym jedzeniu i braku snu. Żyłabym od depresji do depresji, w podświadomym przekonaniu, że jestem, byłam i zawsze będę ofiarą czegoś, co chce mnie skrzywdzić.

Gdyby moja depresja była łagodniejsza, to prawdopodobnie nigdy bym z niej nie wyszła! Wślizgnęłaby się w moje myśli i mój świat w tak naturalny sposób, że miałabym wrażenie, że „tak po prostu musi być”. 

Tak jest zwykle na początku. Pamiętasz ten stan? Kiedy zgadzasz się na ból duszy, uczucie wewnętrznego rozerwania i chaos, w którym toniesz. Ja tak miałam. Nie sądziłam, że mogę to zmienić i nawet nie próbowałam. Czułam się bezsilna wobec ogarniających i połykających mnie złych, trudnych, ciężkich emocji. Myślałam, że tak musi być. W rzeczywistości to był pierwszy sygnał, jaki życie wysyłało do mnie, żeby mnie obudzić, skłonić do zmiany i do ujrzenia prawdy o mnie samej.

            Tak właśnie życie robi. Najpierw dotyka cię palcem i mówi:

            – To jest zły kierunek, nie idź tam, bo zabłądzisz.

            A ty brniesz dalej, bo nawet nie przychodzi ci do głowy, że mógłbyś to zmienić, zatrzymać się i podjąć świadome decyzje. Nie, to jest w ogóle poza twoją możliwością rozumowania. Idziesz za tym, co ci podpowiada podświadomość, mimo że nie masz pojęcia jakie przekonania nią kierują ani dokąd może cię zaprowadzić.  Wtedy życie puka cię palcem mocniej.  Znów coś cię zatrzymuje, coś spada na ciebie, coś dostarcza ci cierpienia i bólu. W ten sposób życie próbuje zmusić cię do zatrzymania, rozejrzenia się dookoła i zmiany dotychczasowego postępowania. Ale jak masz coś zmienić, skoro nigdy świadomie nie przejąłeś odpowiedzialności za swoje życie?

            Dźwigasz się z błota, w które życiowo wpadłeś i upierasz się, żeby iść dalej do przodu. A życie zamiast pomagać, rzuca pod nogi następne kłody. Kiedy uparcie idziesz w złym kierunku, usiłuje w ten sposób zmusić cię do zmiany. Ale podświadomość zwykle jest tak mocna i zmotywowana, że nie chce się zatrzymać, więc każe ci brnąć coraz dalej i dalej. Dalej i dalej. Aż w końcu dotrzesz do samego końca końców i staniesz przed ślepą ścianą. Dopiero wtedy byłbyś ewentualnie skłonny przyznać, że jednak to nie była dobra droga. A przecież życie już wcześniej ostrzegało cię i usiłowało zatrzymać. Ze mną też tak było.

Gdyby moja depresja była lżejsza i bardziej znośna, to pewnie trwałaby jeszcze dłużej. Tak długo, aż wpadłabym w uzależnienie od alkoholu, leków uspokajających, marihuany, a potem może szukałabym czegoś bardziej skutecznego. Używek nie brakuje. Człowiek nie zdaje sobie zwykle sprawy z tego jak szybko przejmują władzę. Na szczęście życie doświadczało mnie tak boleśnie i bez litości, że dało mi szansę przebudzenia zanim doprowadziłam do czegoś nieodwracalnego. Moja depresja była tak ciężka, połączona z tak wielkim wewnętrznym bólem i trwała tak długo, że nie mogłam jej zignorować. Ataki powracały co tydzień albo co dwa tygodnie, trwały przez kilka dni, a ja czułam wtedy, że po prostu umieram.

            Czy wiesz co to znaczy umierać tysiąc razy w czasie swojego życia? Ja wiem i jestem za to wdzięczna. Dzisiaj wiem, że to właśnie dzięki depresji szybciej spadłam na dno najczarniejszej i najbardziej beznadziejnej rozpaczy, dzięki czemu miałam szansę odbić się od tego dna i wypłynąć na powierzchnię.  Uderzenie o dno otrzeźwiło mnie na tyle, żeby poczuć w sobie gotowość do otworzenia oczu i przyjrzenia się wszystkiemu co mam i co składa się na moją rzeczywistość.

            I powiem ci tak:

            Depresja jest prezentem od życia.

            Dostajemy do dźwigania ciężar tak wielki, żeby przestać udawać, że dajemy radę. W ten sposób życie zmusza nas do poszukiwania prawdy, przyznania się do niej i do przejęcia prawdziwej odpowiedzialności za siebie.

Fragment książki Wyszłam z niemocy i depresji. Ty też możesz”, wydanie poprawione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *