Wywiad dla pisma „Vege”, numer lipcowy
Vege: – Amerykański pisarz Eric Weiner w swojej książce „Poznam sympatycznego Boga” pisze, że jego podróż po świecie zaczęła się od pytania, które usłyszał w szpitalu od pielęgniarki: „Czy znalazłeś już swojego Boga?” Pani w „Blondynka nad Gangesem” pisze, że w poszukiwaniu duchowego rozwoju zdecydowała się na dość radykalną formę medytacji. Czy podróżujemy, żeby odnaleźć Boga, zgłębić swoją duchowość?
BP – Jestem przekonana, że Bóg jest jeden. Moim zdaniem we wszystkich religiach chodzi o tego samego Boga, tylko ludzie mają odruch, żeby go opisać, zamknąć w jakiejś szufladce, przykleić etykietkę, bo wtedy czują się bezpieczni. Wtedy mają wrażenie, że to oni posiadają Boga, a nie odwrotnie. Dlatego w różnych religiach ludzie inaczej malują i nazywają Boga, ale ja myślę, że Bóg jest poza wszystkimi nazwami. Jest bytem niemożliwym do ogarnięcia przez ludzki umysł. Myślę, że każdy z nas ma go w sobie. Każde życie – nie tylko człowiek – jest częścią Boga, który nie jest istotą wyodrębnioną z materii, tylko uosobieniem czystej prawdy i miłości.
Nie muszę więc podróżować, żeby szukać Boga, dlatego że on jest tutaj. W moim ogrodzie, przy stole, w moim sercu.
– A co z duchowością? Pisała Pani, że zdecydowała się na medytację, żeby poznać lepiej swoją duszę, oczyścić się.
– Nie, to było inaczej. Zapisałam się na medytację raz w Indiach, ale skończyło się to historią prawie kryminalną, bo zostałam uwięziona w tym ośrodku medytacyjnym. I wcale nie trzeba jechać do Indii, żeby poznać swoją duszę. Ja jestem z moją duszą zaprzyjaźniona na co dzień w Polsce. I o to właśnie chodzi.
– Ludzie często podróżują, żeby uciec od siebie. Jeżeli z czymś sobie nie radzą, wydaje im się, że jak wyjadą, to uciekną od problemów. Też tak kiedyś myślałam, ale potem odkryłam, że gdziekolwiek jadę, zabieram ze sobą moje serce. Razem ze wszystkimi moimi problemami i słabościami. Nie da się uciec od samego siebie.
Ale coś pani powiem. Kiedy człowiek wyjeżdża daleko i niespodziewanie musi się odnaleźć w różnych, czasem niebezpiecznych i nieprzewidywalnych sytuacjach, to rzeczywiście ma szansę zobaczyć jaka jest prawda o nim samym. Jak reaguje, ile może wytrzymać, za czym tęskni. Paradoksalnie więc jedzie, żeby uciec od siebie, ale właśnie tam, w podróży, najbardziej się ze sobą spotyka.
– Bywa, że buntujemy się albo przeciwko presji otoczenia albo przeciwko sobie, swoim potrzebom. Pani rzuciła studia.
– I to nie raz!
– Czy często musi się Pani buntować przeciwko oczekiwaniom innych ludzi?
– Nie. Dawno przestałam się martwić tym, co inni myślą na temat mojego życia. Robię tylko to, do czego mam wewnętrze przekonanie. Tylko to, z czym mogę się identyfikować. To daje mi poczucie wolności i myślę, że to właśnie prowadzi mnie po najlepszej możliwe ścieżce. Gdybym uległa presji, sprzeciwiłabym się swojej duszy. Dlatego też niedawno podjęłam niełatwą decyzję, która wiele osób zdziwiła. Odeszłam z radia po 17 latach prowadzenia audycji, bo zaproponowano mi takie zmiany, na które nie chciałam się zgodzić. Czułam, że to nie byłby już mój program, pod którym mogę się podpisać. Nawet nie rozważałam racjonalnych argumentów – choćby takich, że wraz z odejściem z radia tracę comiesięczną wypłatę. To nie jest ważne. Ważne jest to, żeby być wiernym sobie.
Fragment wywiadu dla pisma „Vege”, numer lipcowy