Udział w reklamie
Dzwoni do mnie przedstawiciel sieci komórkowej z propozycją udziału w reklamie. Przekonuje, że to jest spójne z moim medialnym wizerunkiem, bo akcja ma wątek podróżniczy, że mają duży budżet, że produkcja nie zajmie mi dużo czasu.
– Ale proszę pana – odpowiadam – ja nie mam telefonu w waszej sieci.
– To nic nie szkodzi – odpowiada pan. – Koncentrujemy się raczej na budowaniu kampanii wizerunkowej.
No ale jak to? Czy mam namawiać ludzi do przejścia do sieci X, mimo że sama korzystam z zupełnie innej sieci? A gdzie prawda? Gdzie moja wiarygodność jako takiego sprzedawcy? Gdzie moja uczciwość?
Czy mam uśmiechać się do kamery i recytować tekst, za który dostanę pieniądze, i w ogóle zignorować fakt, że mówię coś, w co osobiście wcale nie wierzę i co nie ma żadnego potwierdzenia w moim życiu??….
Serio???……
Dla mnie to niemożliwe!
Nie mogę się na to zgodzić, bo zwyczajnie czuję wewnętrzny sprzeciw.
Wszystko w moim życiu opiera się na mówieniu prawdy.
Jak mogłabym zgodzić się na głoszenie nieprawdy w zamian za pieniądze?…
Tak samo było z bankiem.
– Nasz klient wprowadza na rynek nowy produkt – wyjaśniał pan z firmy PR. – To jest atrakcyjne konto 8%. Będziemy organizować dużą kampanię outdoorową o zasięgu ogólnopolskim. Nasz klient potrzebuje kogoś, kto kojarzy się z odkrywaniem, przekraczaniem granic, przygodą, dlatego pomyśleliśmy o pani.
– Nie zapytał mnie pan czy mam konto w tym banku – odrzekłam. – Ani czy jestem z niego zadowolona.
– A nie, nie, to nieistotne. Chodzi o duży bank i nowe konto 8%.
Wiesz dlaczego ci o tym mówię?
Dlatego że reklamy stwarzają wrażenie, że występuje w nich ktoś, kto osobiście używał danego produktu i jest z niego tak zadowolony, że chce ci go polecić.
Prawda jednak jest zupełnie inna.
Kiedy jest produkt do sprzedania, szuka się znanej osoby, która za określoną zapłatę publicznie go pochwali.
To znaczy, że podróżnik reklamujący maść na bolące nogi, sam w rzeczywistości być może nigdy tej maści nie używa. Znany głos radiowy reklamujący syrop na ból gardła w rzeczywistości być może nigdy tego syropu nie pije. Aktor reklamujący tabletki podnoszące nastrój w rzeczywistości być może nigdy tych tabletek nie zażywa. Sportsmenka reklamująca baton energetyczny w rzeczywistości być może wcale nie jada tych batonów. Pielęgniarka pokazująca nieskazitelną biel swojego fartucha w reklamie proszku do prania w rzeczywistości jest aktorką do wynajęcia i wcale nie używa tego proszku.
Czy myślisz, że kiedy koncern farmaceutyczny wypuszcza na rynek nowy suplement diety, który ma ponoć ułatwiać odchudzanie, to dzwoni do stu aktorek z pytaniem czy akurat któraś z nich używa albo chciałaby spróbować jak działa ten suplement?
Dobry żart.
Koncern wynajmuje firmę reklamową, która ustala jaki rodzaj kobiety najlepiej będzie pasował do tej reklamy – czy blondynka, czy brunetka, czy aktorka z pierwszych stron gazet, czy może raczej początkująca piosenkarka. Następnie dzwoni do wybranej osoby i oferuje pieniądze za udział w reklamie.
Pewnie do pewnego stopnia zdawałeś sobie z tego sprawę, ale przyznaj, że czasem zdarzyło ci się ulec namowom jakiejś reklamy?
Wiesz o co chodzi.
To jest bardzo proste.
Wierzę w to, co mówię.
Mówię tylko to, w co naprawdę wierzę.
Nie ma takiej opcji, żebym za pieniądze powiedziała coś, co nie jest prawdą.