O to chodzi – z książki „Blondynka nad Gangesem”
I o to właśnie chodzi w podróżowaniu.
Myślisz, że coś wiesz o świecie. Nie dlatego, że słyszałeś albo czytałeś o tym w Internecie. Widziałeś na własne oczy. Wyciągnąłeś wnioski, uporządkowałeś sobie jakoś wiedzę. Wiesz to co wiesz i myślisz, że jesteś mądry.
Ale w gruncie rzeczy to tylko pozór. Bo świat nie jest taki, jakim chciałbyś go widzieć. Świat jest taki, jaki jest. Zmienia się niepostrzeżenie, szybko, w ewolucyjnym rytmie. Dostosowuje się do nowych okoliczności. Nic nie musi być takie, jakie myślałeś, że jest, bo przecież już kiedyś takie było.
To jest fascynujące.
A najbardziej niesamowite jest to, że ludzie wciąż usiłują stworzyć obrazy różnych miejsc i sytuacji, opisują je, uwieczniają na fotografiach, filmują, i nie zdają sobie sprawy z tego, że to, co uważają za prawdę odnośnie tego, co widzieli, jest prawdą tylko w momencie kiedy osobiście tego doświadczali.
Bo wszystko się zmienia.
Powstają nowe drogi, a inne są porzucane. W miejscu lubianego przez ciebie hotelu dzisiaj stoi prywatny apartamentowiec. A tam, gdzie kiedyś było dzikie jezioro z łódkami, teraz jest betonowe nabrzeże i most.
Po prostu.
Wszystko się zmienia.
Czy można powiedzieć cokolwiek pewnego o czymkolwiek, co istnieje na świecie? Nie. I to właśnie jest najbardziej niezwykłe.
Myślisz, że wiesz jak jest w Syrii, bo byłeś tam dwa razy? Za trzecim razem na pewno będzie inaczej.
Myślisz, że wiesz jacy są Egipcjanie, bo spotkałeś ich podczas wakacji? Nieprawda. Spotkałeś tylko kilku, może kilkunastu, a pozostałe osiemdziesiąt trzy miliony osób?… Każdy z nich może być inny niż ci się wydaje. Tak samo jak nie można powiedzieć jacy są Polacy na podstawie znajomości jednej polskiej rodziny, prawda?
I to właśnie najbardziej lubię w podróżowaniu. Że ciągle coś mnie zaskakuje i ciągle na nowo przypomina mi o tym, żeby nie przyzwyczajać się do jednego sposobu myślenia, nie oceniać, nie wydawać osądów. Tylko patrzeć, chłonąć i uczyć się na nowo. Nawet tego, co mi się wydawało, że wiem
Coś ci powiem.
Zauważyłam to już wcześniej.
Ludzie z Europy są dziwnie rozbiegani wewnętrznie. Przedmioty wypadają im z rąk, podczas wyjmowania jednej rzeczy z torby wysypują im się też inne, zahaczają włosami o futryny, paskami o biurka, potykają się na chodniku, podają ci nie to, o co prosiłeś, ciągle za coś przepraszają, ciągle się śpieszą, ciągle czegoś szukają, ciągle czegoś im brakuje.
Mają rozbiegany wzrok, wykonują nerwowe gesty, potrącają szklanki, dzbanki i wazony, żyją w jakimś wiecznie nieuporządkowanym wewnętrznym bałaganie.
Patrzą, ale nie widzą. Czytają, ale nie rozumieją. Uczą się, ale nie pamiętają. Wydają się bezmyślnie zagubieni w czymś, co już dawno ich przerosło i co uznali za niemożliwe do okiełznania.
Ludzie w Indiach są zupełnie inni. Potrafią poświęcić całą uwagę temu, co właśnie robią, niezależnie od tego czy jest to projektowanie nowego wieżowca, czy układanie pomarańczy na chodniku. Są skupieni na tym co robią teraz, a to co ma przyjść później, może przyjdzie i wtedy będzie czas, żeby się tym zajmować.
Ludzie w Indiach są uważni. Inteligentni. Mają myślące oczy.
Nigdzie nie widziałam takiego niezdrowo wyglądającego gościa w garniturze z teczką w ręce, jakich jest pełno w Europie. Blady, z jakimś dziwnym zagubieniem w oczach, ledwie dostrzegalną bezradnością i przerażeniem, a jednocześnie z panicznym pragnieniem sukcesu.
To go napędza i to go zgubi. Pożądanie sukcesu jest dla niego równoznaczne z pieniędzmi (bo one mają mu zapewnić poczucie bezpieczeństwa), podziwem (który zaspokoi jego dręczącą potrzebę akceptacji) i seksem z wcześniej niedostępnymi kobietami (które pozwolą mu podnieść zbyt niskie poczucie własnej wartości). Wokół tego krążą jego myśli i marzenia. Mieć więcej, wybić się, zachłysnąć się byciem na szczycie. Tego chce. I to pragnienie go zabije, bo jest w gruncie rzeczy fałszywą grą pozorów i manipulacji, którymi usiłuje zdobyć wartości materialne w nadziei, że przedmioty i bogactwo uśmierzą jego prawdziwy ból, czyli duchowe braki poczucia akceptacji, bezpieczeństwa i miłości.
Tacy goście zawsze patrzą daleko w przyszłość, ale prawie nigdy nie są w stanie dostrzec tego, co istnieje w tej konkretnej chwili. I dlatego zawsze wydają się pędzić na oślep przed siebie. A ponieważ w takiej szalonej gonitwie nigdy nie ma końca, prędzej lub później padają na twarz z wycieńczenia i wtedy myślą, że właśnie kończy się ich świat. Podczas gdy w rzeczywistości on się dopiero zaczyna.
Tutaj w Indiach takich nie ma. Oni nie żyją pożądaniem tego, co będzie w przyszłości. Raczej wypełniają swój dzień tym, co jest dzisiaj, a to w najlepszy możliwy sposób przyciąga wszystko, co ma się zdarzyć następnego dnia.
To widać wszędzie dookoła, w drobiazgach, którymi ludzie tutaj zajmują się na co dzień i co stanowi istotę ich rzeczywistości.
W sklepiku sprzedającym materiały budowlane płachty sklejki ktoś ułożył na dwóch stosach równiutko co do milimetra.
Gość, który na chodniku sprzedaje portfele, każdy z nich starannie czyści wilgotną szmatką. Batoniki u sprzedawcy słodyczy leżą zgodnie z kolorami w odpowiednich przegródkach. U kucharza w ulicznej budce z jedzeniem też wszystko ma swoje miejsce. Każdy świeżo upieczony placek zostaje wyjęty z garnka z taką uwagą, jakby był nowonarodzonym dzieckiem. Umieszczony w metalowej misce na skraju blatu ze starej deski, z której od razu są wycierane krople oleju. Nie ma mowy o bałaganie, zbędnych ruchach ani bezmyślności.
Kucharz dba o swoje gotowanie. Uliczny handlarz dba o swój towar. Staruszeczka sprzedająca banany układa je ogonkami w jedną stronę, żeby ładnie wyglądały. A pan, u którego kupowałam wczoraj bilet na pociąg wziął mój formularz i starannie ułożyć go na kupce innych. Powolutku, ze skupieniem.
Fragment z książki „Blondynka nad Gangesem”