Samotne wyprawy – „Afrykański świt”
Podróżuję sama dlatego, że lubię przeżywać.
Zamiast gadać.
Ludzie mają odruch opowiadania sobie o wszystkim. O tym co widzą i co myślą na ten temat. Koncentrują się na opisywaniu swoich wrażeń zamiast dać się porwać temu momentowi, wpuścić go do swojej duszy i zatrzymać go tam na zawsze.
Tak jak wtedy, gdy spędziłam noc na krawędzi krateru Ngorongoro w Tanzanii. Obudziłam się bardzo wcześnie, było jeszcze ciemno, ale ptaki śpiewały tak cudownie, jakby całe powietrze nad Afryką było wypełnione szczęściem i radością.
Wyczołgałam się z bardzo małego namiotu, usiadłam na ziemi i patrzyłam. Na horyzoncie pojawiła się pierwsza różowo-pomarańczowa kreska. W szarości świtu widziałam kołyszące się wysokie trawy. Świstały po swojemu cykady, a w dole, w ogromnej kotlinie powstałej po wybuchu wulkanu wiele milionów lat temu, ci, którzy nie zostali zjedzeni, z ulgą budzili się, żeby przeżyć nowy dzień, a ci, którzy spędzili noc na wyczerpującym polowaniu, teraz wracali do kryjówek, żeby zapaść w sen.
Odwieczna Afryka.
Czasem wydaje się, że wszystko jest tak samo jak wieki temu. Ten sam zapach wolności na sawannie, taki sam pomarańczowy świt i niebo oblekające się w pogodny błękit. Te same piosenki ptaków, które towarzyszyły pierwszym ludziom z plemienia San. Ta sama niezwykła siła, która…
Ciszę przeciął zgrzyt zamka błyskawicznego, ktoś wytknął głowę na zewnątrz, a potem ją szybko schował i znów zazgrzytał zamek namiotu.
– Obudź się! – usłyszałam po chwili po francusku. – Zobacz jaki ładny świt!
W namiocie zakotłowało się jakby tańczyły w nim dwa niedźwiedzie. Zgrzyt zamka. Ktoś wytknął głowę za zewnątrz. Zgrzyt zamka. Schował się z powrotem.
– I co, ładny świt?
– Ładny.
– Ładny świt? – odezwał się głos z drugiego namiotu.
– Ładny! – odpowiedziała Francuzka.
Zgrzyt zamka.
– Rzeczywiście ładny!
Zgrzyt zamka.
Przebudzenie w trzecim namiocie.
Zgrzyt zamka.
– Jaki ładny świt!
Zgrzyt zamka. Taniec niedźwiedzia. Zgrzyt zamka.
Z namiotu wypełza dwoje rozczochranych Anglików.
– Która jest godzina?
– Nie wiem, nie mam zegarka.
– Został w namiocie?
– Ustawiłem budzenie na siódmą.
– Tylko żebyś go nie zapomniał.
– Będzie dzwonił o siódmej, to nie zapomnę.
– Zrób mi zdjęcie!
Pstryk, pstryk.
– Nie tak, inaczej. Żeby było widać te pomarańczowe chmury.
– Nie da się, jest za ciemno.
– Ale spróbuj.
– Mówię ci, że to nie wyjdzie.
– Ale spróbuj.
Zgrzyt zamka.
Na zewnątrz wychodzą Francuzi.
Witają się z Anglikami.
Rozmawiają o tym, że widzieli też piękne świty w Indiach, na Zanzibarze i na wyspach w Grecji.
– Ale jakie piękne zachody słońca są w Toskanii! – dorzuca trzeci Anglik z następnego namiotu.
Rozmowa schodzi na zachody słońca.
– Jak twoje plecy? – pyta żona Anglika.
– Lepiej – odpowiada Anglik.
– Posmarować się na wszelki wypadek?
– Raczej nie, może później.
– Posmaruję cię na wszelki wypadek! – zarządza żona, wyciąga tubkę śmierdzącej maści i smaruje plecy męża, mimo ze przecież powiedział, że wcale go nie bolą. – Nie wiadomo kiedy będziemy mogli wysiąść z samochodu!
Odwieczny świt nad Afryką wypełnia się głosami beztrosko paplających ludzi. Są sympatyczni, przyjaźnie nastawieni i chcą się lepiej poznać. Śmieją się, wymieniają wspomnienia, rozmawiają o tym co robili wczoraj i o tym, co mają w planie na dzisiaj.
Nikogo już nie wydaje się interesować to, co dzieje się teraz.
Oprócz mnie, oczywiście.
Tyle że czar prysł.
Cudowny, tajemniczy afrykański świt, w którym słychać było magiczne głosy i echo zdarzeń sprzed tysięcy lat, zamienił się w turystyczny rozgardiasz.
W powietrzu unosił się ostry zapach maści na plecy, zgrzytały otwierane i zamykane zamki w namiotach, ktoś włączył silnik, żeby nawiązać łączność przez radio, a Francuzi i Anglicy wciąż gadali, gadali i gadali.
Tak to jest, że kiedy ludzie zbierają się w grupę, przez cały czas o czymś sobie opowiadają. Tak jakby mieli przymus wypełnienia czasu i ciszy między nimi.
A przecież ta cisza i ten czas są potrzebne do tego,
żeby udać się w dodatkową podróż
prowadzącą w inny wymiar.
Ten wewnętrzny.
W świat twojej duszy, twoich marzeń,
niewypowiedzianych myśli, skojarzeń, tęsknot,
pomysłów, koncepcji i przeznaczenia.
Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale jest w tobie cały wielki świat myśli, uczuć i wrażeń, z których wypływają twoje najgłębsze pragnienia. Tam są ukryte drogowskazy, które kierują twoim sposobem myślenia i prowadzą cię później przez życie.
Tak długo jak koncentrujesz się na tym, co jest dookoła ciebie – łącznie z krajobrazem, ludźmi i słowami które do kogoś wypowiadasz – to krążysz jak satelita wokół innych i wokół samego siebie, ale w środku ciągle czujesz pustkę.
Usiłujesz ją zapełnić jeszcze większa ilością aktywności, znajomości i słów, ale pustka nie znika. Wyjeżdżasz na egzotyczne wycieczki, kupujesz ładne ubrania, pijesz wino do kolacji – a pustka nie znika.
Bo to jest to miejsce w twojej duszy,
które możesz zapełnić tylko swoją obecnością.
Swoją świadomą uwagą
skierowaną na samego siebie
i na połączenie, jakie istnieje
pomiędzy twoją osobą
a światem dziewiczej natury.