O radiu
Dyrektor radia spojrzał na mnie i powiedział:
– Słuchacze są bezlitośni!
Słuchacze? Bezlitośni? Naprawdę? O co chodzi?
Dyrektor stał naprzeciwko mnie z surowym wyrazem twarzy i trzymał tablicę z czerwonym paskiem.
– Słuchacze są bezlitośni – powtórzył.
– Spadła mi słuchalność? – zapytałam ze zdumieniem, bo była to ostatnia rzecz, czego bym się spodziewała.
Nie dlatego, że miałam tak wysokie mniemanie o mojej audycji, ale dlatego, że na każdym kroku spotykałam słuchaczy, którzy z radością mówili mi, że zawsze w niedzielę słuchają. W sklepie spożywczym, w stacji kontroli pojazdów, na przejściu dla pieszych, podczas tankowania paliwa, podczas spotkań autorskich, w pociągu, w samolocie, po prostu wszędzie. Zawsze spotykałam kogoś nieznajomego, kto zaczepiał mnie tylko po to, żeby powiedzieć:
– Zawsze pani słucham w niedzielę!
Szczególnie przez ostatni rok.
– Szczególnie przez ostatni rok – ogłosił złowieszczo dyrektor, a ja nie mogłam się nadziwić jak to możliwe.
Jak to możliwe, że badania słuchalności wskazują na coś dokładnie odwrotnego niż wynika z mojego osobistego doświadczenia?
Zapadła cisza.
Wiesz o co chodzi.
To jest druga najbardziej dziwaczna rzecz w dzisiejszym radiu.
Ważna jest ilość.
Dla dyrektora stacji najważniejsze jest to, żeby mieć milion słuchaczy, ale nie ma dla niego najmniejszego znaczenia jacy są ci słuchacze i dlaczego włączają radio.
Weźmy człowieka, który włącza radio na pół godziny po to, żeby wygrać gotówkę, bo słyszał, że właśnie zaczyna się nowa loteria, megakumulacja i jedyna szansa. Przeskakuje między różnymi stacjami i z komórką w ręce czeka na hasło do wysyłania smsów. Kiedy nie mówi się o loterii, samochodach do wygrania i wielkich pieniądzach, ścisza radio tak, żeby było ledwo słyszalne.
To jest słuchacz. Radio jest dla niego tylko źródłem ewentualnego zarobku. Słucha różnych stacji, ale tylko po to, żeby coś wygrać.
Stacje komercyjne wychodzą mu naprzeciw, całą ofertę programową opierając na podsycaniu głodu jeszcze większych pieniędzy, które będzie można wygrać tylko u nich w megakumulacji.
Masz więc milion słuchaczy.
Tyle że żaden z tych słuchaczy NIE SŁUCHA.
Żaden z tych słuchaczy nie identyfikuje się z tym radiem, nie ma do niego żadnego stosunku emocjonalnego, nie zmartwi się jeżeli to radio jutro zniknie z anteny, bo na jego miejsce jest pięć innych, gdzie też są loterie i też można wygrać pieniądze.
Są też inni słuchacze.
Tacy, którzy włączają radio po to, żeby pobyć z nim przez pewien czas trochę tak, jak bywa się z drugim człowiekiem, czyli włączając w to swój umysł, duszę i serce. Interesują się tym, co drugi człowiek ma do powiedzenia, nawiązują kontakt, włączają się do rozmowy, reagują, myślą, czują.
Takich słuchaczy jest pewnie mniej, ale to właśnie oni są najważniejsi.
To właśnie dzięki nim radio żyje, myśli, tworzy. Bez nich radio zamienia się w bezduszny automat, który zbiera smsy i zarabia na nich tyle pieniędzy, żeby móc kilku zwycięzcom wypłacić gotówkę.
– Słuchacze są bezlitośni! – brzmiało mi w uszach kiedy wyszłam z radia. – Słuchacze głosują przeciwko tobie!
Jak to?… Naprawdę?…
Przecież wszędzie spotykałam tylko takich słuchaczy, którzy wyrażali coś dokładnie przeciwnego!
– To są oficjalne badania słuchalności!
– Może w takim razie nie ma sensu pracować dalej w radiu? – pomyślałam.
Bo po co? Robię to przecież tylko po to, żeby dać coś wartościowego innym ludziom. Dla nich się przygotowuję, szukam ciekawych tematów, wymyślam zagadki, dobieram każdą piosenkę, dzielę się tym co odkryłam, opowiadam o fascynujących stronach życia i podróżowania. Jeżeli słuchacze tego nie potrzebują, to po co mam to robić?
Szłam przez zalane marcowym deszczem ulice i rozmyślałam.
Aż nagle mnie olśniło.
Kiedy ktoś mówi, że nie chce tego, co masz do zaoferowania, to wcale niekoniecznie oznacza, że twój produkt jest bezwartościowy!
To oznacza tylko tyle, że oferujesz go niewłaściwej osobie!
Jeżeli robisz to z pasją, wkładając w to całe serce i umysł, robisz to uczciwie najlepiej jak potrafisz, to z całą pewnością jest to coś wartościowego. Na pewno znajdziesz takiego odbiorcę, który będzie w stanie to docenić i któremu przyniesie to tak samo dużo ciepłej, serdecznej radości, jaką ty czułeś kiedy to robiłeś.
To jest tak jak w gospodarce.
W supermarkecie masz dział z warzywami, gdzie leżą umyte, pomarańczowe marchewki z przemysłowej plantacji. Oblane pestycydami, żeby zabić chwasty. Obsypane chemicznym proszkiem, żeby szybciej rosły. W tej marchewce jest odrobina witamin i mnóstwo toksycznych substancji. Ale jest tania, więc tysiąc klientów pakuje ją do koszyka i zabiera do domu.
Niedaleko jest targowisko, gdzie przyjeżdża rolnik w gumiakach i przywozi ubłoconą marchew ze swojego ekologicznego pola. Wyrywa chwasty rękami, nie używa żadnych sztucznych chemicznych nawozów ani przyśpieszaczy wzrostu. Jego marchew rośnie w tempie zgodnym z naturą, czerpie składniki odżywcze ze zdrowej ziemi. Ma mnóstwo witamin i innych wartości. Jest droższa, ale specjalnie po nią przychodzi sto osób, które są świadome tego co jedzą i jaki to ma wpływ na ich życie.
Jeżeli przyjdziesz ze swoją ekologiczną marchewką do supermarketu, to cię wyśmieją. Powiedzą, że jest brzydka, pobrudzona ziemią i za droga.
Możesz próbować ich przekonywać, że ta marchewka jest zdrowa, że ma lepszy smak, że można ją bezpiecznie podawać dzieciom, jest całkowicie wolna od przemysłowych toksyn, które wywołują wiele chorób, łącznie z nowotworami.
– Nie przesadzaj! – odpowiedzą. – Codziennie tysiąc klientów kupuje zwykłą marchew z pestycydami i nic im nie jest!
– Jak to nic? Rozejrzyjcie się. Przecież każdy jest dzisiaj na coś chory. Każdy zna kogoś, kto umiera na raka.
Będą szydzić, że jesteś nawiedzony, ośmieszać cię i kopać twój worek z ekologiczną marchewką.
Ale to wcale nie oznacza, że twoja zdrowa marchew traci wartość.
Chodzi tylko o to, że zaproponowałeś ją niewłaściwym odbiorcom.
Dlatego trzeba wierzyć w to, co się robi.
Życie będzie cię sprawdzać. Ktoś rzuci w ciebie kamieniem, ktoś zatrzaśnie ci drzwi przed nosem albo przyśle list z pogróżkami.
Co wtedy zrobisz? Zawahasz się, ulegniesz i wbrew swojemu sercu podążysz za grupą zarabiającą najwięcej pieniędzy, żeby też trochę się wzbogacić?
Czy może pozostaniesz wierny temu, w co wierzysz i co było dla ciebie tak ważne, że byłeś gotów poświęcić temu życie?
Jeżeli szczerze i z pasją podążasz za tym, co uważasz za ważne i wartościowe, jeżeli czujesz w tym większy sens niż to, co da się zmierzyć zyskiem w brzęczącej monecie, to jest właśnie najważniejsze.
Idź dalej swoją drogą.
Wiesz, co mówią.
Psy szczekają, a karawana idzie dalej.