Bradley Cooper
Niedaleko plaży znalazłam pusty bar. W kuchni siedziała ruda dziewczyna, kołysząc się na krawędzi jawy i snu. Chyba już się obudziła, ale sen wracał i zagarniał ją w ramiona, którym chętnie się poddawała. Otwierała oczy, podnosiła głowę, przesuwała kubek na blacie, a potem opierała podbródek na dłoni, powieki jej się zatrzaskiwały i odpływała w sen.
Westchnienie. Takie jakby spotkała Bradleya Coopera. We śnie, oczywiście.
Nie śmiałabym jej budzić w takiej chwili.
Ale ona sama ocknęła się, spojrzała na mnie i widziałam, że ma ochotę zapytać:
– Czemu masz taką dziwną twarz, Bradleyu Cooperze?
– Może to z powodu słońca? – odpowiedziałby Bradley Cooper.
– Przyzwyczaisz się – odpowie dziewczyna i już, już wyciągnie do niego ramiona, a on już, już, chwyci ją za dłonie i co będzie dalej tylko sam boski reżyser mógłby wiedzieć, gdyby nie to, że to tylko sen.
A ja nie jestem Bradleyem Cooperem.
Dziewczyna potrzasnęła głową, jakby chciała z włosów strząsnąć resztkę snu.
– Dzień dobry! – powiedziałam radośnie.
– Dobry – mruknęła niewyraźnie.
Wiem, że wolałaby, żeby na moim miejscu stał ktoś zupełnie inny i patrzył na nią zupełnie inaczej, ale trudno. Bradley dzisiaj nie wróci. Czas brać się do pracy.
Fragment książki „Blondynka w Urugwaju”, premiera 10 maja