Moje życie kręciło się wokół niego
Za każdym razem kiedy widziałam, że mój chłopak z uśmiechem rozmawia z kimś przez telefon, kiedy wychodził „na spotkanie” i nie mówił z kim ani dokąd, kiedy wyjeżdżał w delegację, kiedy był czarująco sympatyczny dla sprzedawczyni, kiedy zbyt długo rozmawiał z kimś na imprezie towarzyskiej.
Od razu czułam ukłucie niepokoju połączone z lękiem, złością, rozdrażnieniem i smutkiem. Zazdrość podszytą strachem, podejrzliwością i obawą, że on robi coś, co mnie zrani. Od razu się wtedy usztywniałam, chciałam żądać wyjaśnień, ale bałam się od razu coś powiedzieć, więc ukrywałam w sobie emocjonalną drzazgę, która kłuła mnie od środka tak długo, aż w końcu przychodził moment kiedy wybuchałam złością albo płaczem. Albo atakowałam go słowami, albo pogrążałam się w niezmierzonym smutku i chciałam, żeby on mnie pocieszał. Czy widzisz jak bardzo byłam emocjonalnie uzależniona od mojego partnera?
Całe moje życie kręciło się wokół niego! On był źródłem mojego szczęścia i rozpaczy. Jego postrzegałam jako przyczynę mojego złego nastroju, podejrzliwości i niepewności. Od niego oczekiwałam pocieszania, przytulania i zapewnienia mi poczucia bezpieczeństwa. Nie zdawałam sobie z tego oczywiście sprawy. Takie były moje instynktowne reakcje, nie zastanawiałam się dlaczego tak jest. Prawda jednak była taka, że podświadomie uzależniałam od niego moje emocje, a więc i moje życie.
Kiedy nie czułam się szczęśliwa w związku, zawsze uważałam, że on jest temu winny. Potrafiłam oczywiście wskazać jakie błędy popełnia i jakie ma wady charakteru. Dziwna rzecz, nigdy w ten sam sposób nie przyjrzałam się sobie. On był winny, on robił rzeczy, które mnie drażniły albo które uważałam za złe. On miał się zmienić.
Moje myślenie było skoncentrowanie na nim.
I to było głównym powodem mojego braku szczęścia.
Moja uwaga była skoncentrowana na tym co on robi, jak robi, czego nie robi, co je, czego nie powinien jeść, co mówi, do kogo i w jaki sposób, co ma do ukrycia, jakie popełnia błędy, jak żyje, jak pracuje, jakie ma relacje ze swoimi rodzicami, jak wygląda, ile śpi, czy uprawia sport, co robi w wolnym czasie, jakie ogląda filmy, jakie filmy powinien oglądać, jakiej słucha muzyki, jak się zachowuje podczas przyjęcia, jak na mnie patrzy, jak często mówi, że mnie kocha, ile wydaje na wspólne zakupy, jakim tonem rozmawia z listonoszem, jakie ma poglądy i jak je wyraża, co czyta i co powinien czytać, żeby być mądrzejszy, z kim się kłóci i dlaczego, jakie ma plany, ile kurzu leży na półkach w jego pokoju i jaki ma bałagan w szafie.
Żyłam częściowo jego życiem, a częściowo moim. Wtedy wydawało mi się, że na tym polega związek. Chciałam go nauczyć umiejętności, które na pewno przydadzą mu się w życiu, na przykład cierpliwości albo nie osądzania.
Ale jak nie osądzania może nauczyć ktoś, kto ciągle go osądza? Bo czym innym jeśli nie osądzaniem było moje krytyczne nastawienie do jego wad, decyzji, wyborów i reakcji?
Jak cierpliwości może uczyć ktoś, kto sam nie może usiedzieć w miejscu?
Jak partnerstwa może uczyć ktoś, kto podświadomie uważa się za lepszego od drugiego człowieka i ciągle chce go pouczać i naprawiać? No jak?
Wiesz co było moim największym odkryciem jeśli chodzi o związki i szczęście w miłości? To, że mój partner nie jest odpowiedzialny za to jak ja się czuję, jaki mam dzień i jakie mam życie.
To jest zadanie dla mnie. To ja jestem odpowiedzialna za to ile jest we mnie radości, nadziei, energii, motywacji i działania. Niezależnie od tego jaki jest i co robi lub mówi mój partner.
Tak długo jak moja uwaga była skoncentrowana na nim, nie byłam w stanie zaopiekować się sobą. Podświadomie chciałam, żeby to on dał mi poczucie, że jestem kochana. Dlaczego? Bo ja samej sobie nigdy nawet nie spróbowałam dać tego poczucia. Instynktownie uważałam, że to jest coś, co trzeba dostać z zewnątrz. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie!!!
Najbardziej trwała, wieczna, stuprocentowo szczera i sprawdzalna w każdym calu jest miłość, którą mam dla samej siebie. Nie samolubstwo, które wyklucza inne osoby. Przeciwnie. Dobra, ciepła, radosna, cudowna miłość, która rozpromienia mnie od wewnątrz. Dzięki temu dopiero zrozumiałam jak można kochać innych.
Tak Beatko dopiero teraz po 30-stu latach „szczęśliwego małżeństwa” zrozumiałam, że wciąż oczekiwałam zainteresowania, komplementów …. nie otrzymując ich byłam smutna, oczekująca… Teraz wiem ze to ja sama muszę siebie kochać i nagradzać. Uczę się tego i czuję powiew świeżego wiatru w nasze małżeństwo. Dziękuję kochana Beatko. Z marzeniem o wyprawie z Tobą pozdrawiam Joanna